Lubię robić muffiny. Jest w tym coś relaksującego. Lubię później czuć w mieszkaniu zapach tej słodyczy. Słodyczy zależnej od dodatków, które dołączyły do muffinowej bazy.
Lubię ludzi obdarowywać muffinami. Sprawia mi dziką radość widzieć ten błysk w oku, że dostali coś zrobionego własnoręcznie, coś słodkiego.
Robienie muffin jest łatwe, proste i przyjemne. I, co najważniejsze, w zasadzie nie jest pracochłonne ;) Więc jest to przepis idealny dla mnie :)
Przepis na muffinkową bazę otrzymałam od swojej siostry (Sis senkju, senkju!).
Baza na muffiny:
- 2 szklanki mąki,
- 3-4 łyżki cukru,
- 1 łyżka proszku do pieczenia,
- 1/2 szklanki oleju,
- 1 szklanka mleka,
- 1 duże lub 2 małe jajka.
Przede wszystkim, ze względu na ilość, jaką chciałam uzyskać, podwoiłam składniki. Miały wyjść (i wyszły!) słodkości mocno czekoladowe, więc zamiast 4 szklanek mąki, dałam 3 szklanki mąki i 1 szklankę kakao. Dla wzbogacenia smaku dałam również 1 łyżeczkę cynamonu i 1 łyżeczkę imbiru. Dodatkowo Pan U (no pewnie, że miał swój udział w wytwarzaniu muffinek!) posiekał 1 tabliczkę czekolady gorzkiej, 1 tabliczkę czekolady mlecznej i 1 tabliczkę czekolady białej. Dużo pracy miał, prawda? ;)
No to zaczynamy!
Na początek poszły oczywiście wszystkie suche składniki do jednej michy: mąka, kakao, cukier, proszek do pieczenia, cynamon i imbir.
W oddzielnym naczyniu składniki mokre, czyli olej, jajka i mleko. I tu mała niespodzianka: zamiast mleka użyłam maślanki. Jak zdradziła mi moja Sis, muffinki wtedy wolniej czerstwieją. Ponoć może być również jogurt, ale po wypróbowaniu wszystkich wersji stwierdzam, że najlepsze są z maślanką: w środku są bardzo wilgotne, na zewnątrz chrupiące.
Po przebełtaniu mokrych składników pozostaje jedynie połączyć je z tymi suchymi. W tym celu niezdarnie, w stylu Nigelli Lawson, parę razy zamieszałam łychą. Gdy ciasto było gotowe, wrzuciłam podziabaną, przez Pana U, czekoladę i ponownie wykonałam parę niezdarnych ruchów łychą ;)
W tym miejscu pozostało już tylko napełnić foremki na muffinki (mam takie silikonowe). Zazwyczaj tak 1/3 - 1/2 wysokości. I siup do piekarnika.
Ale, jak pisałam wcześniej, nie podam czasu ani temperatury pieczenia, bo mój piekarnik do standardowych nie należy. W zasadzie powinno to być jakieś 25 minut w około 180 stopniach. U mnie jest to 10 minut w GÓRA 150 stopniach O.o Można sprawdzać ich poziom upieczenia na dwa sposoby:
- patyczek,
- węch - jak w całym domu wali spalenizną, to znak, że już się za bardzo upiekły i wtedy robienie muffinek zaczyna być czasochłonne, bo wszystko trzeba zrobić od początku ;)
Pan i Władca Edek miał swój wkład w pieczenie muffin. Początkowo myślałam, że tylko ze względu na ciemny kolor. Jak się później okazało, w jednej z muffin znalazła się wkładka, w postaci kawałka metalopodobnego czegoś :) Podejrzewam, że sprawcą znalezienia się tego czegoś był właśnie Edek, bo:
a) nie przypominam sobie żeby coś mi wpadło do ciasta - chyba, że byłam na wielkim muffinkowym haju,
b) w pewnym momencie Edek zgrabnie wskoczył na lodówkę, na której stygły muffiny. Oczywiście w tempie natychmiastowym "zszedł" z lodówki, otrzymując jednocześnie parę uroczych i czułych słówek.
Na szczęście koleżanka M. zębów nie połamała :)
Siekanie czekolady to jest naprawdę ciężkie zajęcie... I niebezpieczne bo nóż :P
OdpowiedzUsuńZ pozdr
Pan U
Debiut z muffinami ostatnio przegrałam z kretesem. Jak się ogarnę po porażce wypróbuje Twój przepis, bo takim czekoladowym ciężko się oprzeć, oj ciężko... ;)
OdpowiedzUsuńu mnie to się piecze ok 30 min w 175 stopniach, przy jasnych widać, kiedy są gotowe, bo są zarumienione, z ciemnymi trudniej, ale generalnie też tyle trzymam - i ten czas i temperatura sprawdzały się i w starym i w nowym piekarniku
OdpowiedzUsuńco do metalowego czegoś - pan K tez coś znalazł ;-) myślisz, że Edek wrzucił coś do ciasta??? ale to chyba jeszcze przed upieczeniem
Noż cholera! Mi na serio nic do ciasta nie wpadło :( Obawiam się, że knucie Edka, co do sposobu zamordowania nas, zatacza coraz szersze kręgi i teraz chce również wymordować resztę świata.
UsuńJa przy siekaniu czekolady też raczej niewielkie szanse miałem na podrzucenie czegokolwiek...
OdpowiedzUsuńKochani - jeśli któregoś dnia kontakt z nami się urwie, nowe wpisy na blogu przestaną się pojawiać, facebook będzie nieczynny a telefony głuche - lepiej wezwijcie dobrego hycla...