sobota, 19 października 2013

A kot czeka w domu...

Ten kot. Właśnie on. Pan i Władca mieszkania.


Co wieczór, gdy wracamy z Panem U, po pracy do domu, kot siedzi w przedpokoju, pod drzwiami. Siedzi i czeka. Czeka. Czeka. A później rozlega się głośne "MIAAAAUUUU!". Pan U twierdzi, że to rodzaj kociego powitania. Ja jednak jestem zdania, że jest to miauknięcie z pretensją w głosie. "Po jaką cholerę wracacie, jak tu mam super imprę, wolną chatę, wszystkie chętne kotki musiałem przez Was wygonić?!"

Pan i Władca Edek. A właściwie Pan i Władca Edward, tak przynajmniej brzmi dostojniej. Poważniej. Przecież każdy szanujący się kot chce, by brano go na serio. Edek wcale nie jest inny. Przechadza się to kocisko dostojnie po mieszkaniu, zminiaturyzowana pantera taka.

Czasem bawi się w himalaistę i siedzi wysoko pod sufitem, na kuchennej szafce. Zazwyczaj jednak kuchnia (oprócz zwykłych kocich spraw, jak kuwetka czy pełna micha) służy do jednego, najważniejszego, dla Edka, celu. Do kręcenia się pod nogami. Do kręcenia się pod moimi nogami. Zazwyczaj jak coś gotuję. Albo jak coś piekę i akurat jestem na etapie sprawdzania lub wyjmowania czegoś z bardzo gorącego piekarnika.

Nie inaczej było w dzień, w którym robiłam pizzę na cieście francuskim. Pomysł na nią wziął się z braku czasu, braku pomysłu na obiad, braku chęci do wpatrywania się w otwartą lodówkę, z nadzieją, że nagle spłynie na mnie kulinarna wena. A przede wszystkich z braku chęci do stania przy garach. Przecież każda/każdy ma czasem taki dzień, prawda?

Przyznaję się bez bicia. Nigdy nie robiłam jeszcze ciasta do pizzy. Tym bardziej, nigdy nie robiłam ciasta francuskiego. I chyba nie mam takiego zamiaru w najbliższej przyszłości. Po co utrudniać sobie życie w erze gotowego ciasta, które można kupić w praktycznie każdym sklepie?

Wiem, zaraz pewnie podniosą się głosy, że takie własnej roboty smakuje inaczej. Lepiej. Pewnie tak, ale, jak mam być szczera, szkoda mi czasu na samodzielne robienie ciasta czy to francuskiego, czy do pizzy. W tym czasie mogę się rozłożyć na kanapie z jakimś skandynawskim kryminałem, pomiziać Pana i Władcę za uszkiem, bądź, najnormalniej w świecie, przytulić się do Pana U. Albo posprzątać/poprać/poprasować/poodkurzać :/


Moja pizza na cieście francuskim:

  • 1 opakowanie ciasta francuskiego,
  • przecier pomidorowy, z bazylią i oregano, własnej roboty,
  • salami (ja kupiłam coś co miało robić za chipsy z salami, przekąskę. Ale się sprawdziło),
  • garść, a nawet dwie, zielonych oliwek (użyłam akurat takich "bez wnętrzności" ale takie z papryką/czosnkiem/migdałami/tuńczykiem/czy inną cholerą też się nadadzą - rzecz gustu konsumujących),
  • 4 ząbki czosnku,
  • opakowanie świeżego szpinaku (ten akurat był Lidla),
  • olej lub oliwa,
  • pomidory w oleju,
  • opakowanie sera typu feta, chociaż teraz wiem, że to za dużo. Następnym razem będzie mniej, ze względu na słoność takiego serka,
  • ser typu Lazur, dla zaostrzenia smaku.

Na sam początek wyznaczyłam sobie zadanie bojowe, jakim jest włączenie piekarnika, Nie powiem Wam jednak na jaką temperaturę, bo mój obecny piekarnik jest dość specyficzny. Jak w jakimś przepisie jest napisane "nagrzać piekarnik do 200 stopni", to mi w 100 stopniach wszystko się przypala. Tak samo z czasem pieczenia: przy informacji "piec potrawę X przez 30 minut", u mnie jest to jakieś 10 minut, a i tak nie ma gwarancji, że nie będziemy z Panem U jeść spalenizny :P

Na patelnię z oliwą wrzuciłam czosnek (2 ząbki, przeciśnięte przez praskę), następnie szpinak, a wszystko razem, przez chwilę, poddusiłam. Gdy uznałam, że dość już tego stania nad garami (a w zasadzie, gdy uznałam, że szpinak ma już dość tego podduszania), zielepactwo, wraz z czosnkiem, przerzuciłam do miseczki, dokładnie odsączając z wody, która zmaterializowała się podczas duszenia.

Następnie przygotowałam sobie resztę składników: pokroiłam sery, oliwki i pomidory. 

Ciasto rozwinęłam, pozawijałam rogi, co jest zajęciem straaaasznie męczącym i pracochłonnym, szczególnie dla osób takich, jak ja: ceniących czas spędzony w kuchni. Teraz wiem, że następnym razem poświęcę się i zmarnuję więcej czasu, ale w te zwinięte brzegi coś zawinę, np. żółty ser.

Później poszło już łatwiej. Przecier pomidorowy, który wymieszałam z dwoma, przeciśniętymi przez praskę, ząbkami czosnku. Na to plasterki salami. Następnie porozrzucałam szpinak, który jeszcze dodatkowo odsączyłam ("tymi ręcami!"), po raz kolejny. 

Później poszło już łatwiej. Pokrojone oliwki, pokrojone pomidory w oleju, feta i Lazur - a wszystko w artystycznym nieładzie.


No i piekarnik. Całość do piekarnika. I wyszedł całkiem fajny obiad. Pan U najadł się jak bąk. Ledwo się ruszał, więc chyba mu smakowało ;)


8 komentarzy:

  1. Jedna uwaga - fety nigdy nie jest zbyt dużo :) Ale te zdjęcie...musiałaś? Jest 2.30 a ja zacząłem myśleć jak załatwić tutaj pizzę na cieście francuskim o tej porze :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nie, czasem jednak może być za dużo fety. Człek ma wtedy wrażenie, że samą sól je. Jaka 2:30 w nocy? Mi się wyświetla 17:49 ;) Muszę nad tym popracować.

      Usuń
  2. Ty wiesz co, ciasto drożdżowe na pizzę wcale tak długo się nie robi, a jednak jest lepszy taki placek drożdżowy niż francuski, wg mnie przynajmniej - jak Ci się nie chce wyrabiać, zapędź pana U - u mnie pan K miętosi ciasto na pizzę, a nie ja, jeszcze chcę jeszcze spróbować zrobić w maszynie do chleba, a potem to już boschowi będę kazała robić ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jak bosch zacznie miętosić ciasto, to pan K pójdzie w odstawkę? ;)

      Usuń
    2. tiaaaa... zabierze się za pranie ;-)

      Usuń
  3. pan K na pewno nie pójdzie w odstawkę z powodu pana Boscha bo ten nie ma, chociażby, funkcji koszenia trawników...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. problem polega na tym, że nie mamy koszenia trawników :P

      Usuń
  4. Oryginalny pomysł z tym ciastem francuskim. Choć przyznam, że osobiście jakoś za nim nie przepadam. Taka ze mnie drożdżowa baba ;)
    kolodynska.pl

    OdpowiedzUsuń