czwartek, 20 lutego 2014

O życiu, babach, kotach i nibypączkach.



Dopadło mnie życie. Tak jakoś wyszło. Pan U wyjechał na cały luty poza Polskę. Cały dom na mojej głowie. Pranie, sprzątanie, gotowanie, rozstawianie kotów po kątach (tego to chyba najwięcej uprawiam). W związku z tym, że nie miałam, i do przyszłej soboty nadal nie mam, dla kogo gotować (a chyba aspekt gotowania dla kogoś najbardziej mnie w tym wszystkim kręci), miesiąc upłynął mi pod znakiem mrożonek, sosów z torebki i gotowych dań. Albo rozmrażania jakichś pojedynczych kotletów, odnalezionych w czeluściach  zamrażalnika :)

Poza tym, Pan U wyjeżdżając, pozbawił mnie części mojego Super Ważnego Centrum Dowodzenia (laptop, telefon, pilot od TV i pilot od dekodera), zabierając mojego laptopika. Nie miałam więc większej ochoty przemieszczania się tych dwóch metrów, jak nie mniej, z kanapy do stacjonarki i pisania bloga.

Znacznie przyjemniejsza wydawała mi się perspektywa leżenia na kanapie i opychania się czekoladą niż fikuśnego gotowania. Ale to chyba tęsknota za Panem U i zmęczenie materiału sprawiło, że kiedy w końcu postanowiłam coś z tym zrobić, dopadła mnie choroba.

 Cały poprzedni tydzień usiłowałam ją sama pokonać, chodziłam normalnie do pracy, na zakupy itp. Wydawało mi się, że to zwykłe przeziębienie. Ot, takie tam tylko kichanie i wieczne smarkanie.  Aż w sobotę ochrypłam, a w niedzielę zaniemówiłam - zapalenie strun głosowych zapewniło mi, znajomym i kotom atrakcję w postaci niemego kina. W sumie szkoda, że taka forma rozrywki nie jest już popularna.  Przez ten tydzień nauczyłam się krzyczeć na koty gestami i teraz, gdy powoli odzyskuję głos, chyba są trochę zdziwione, że Pani potrafi mówić! :)

Tak więc kolejny tydzień mija mi leżąc na kanapie pod kocykiem i objadając się albo czekoladą albo pączkami (ale o nich później). A tyłek rośnie...

Swoją drogą, tak sobie myślę, to bardzo zaskakujące jest w jaki sposób są skonstruowane baby. Leży taka całe dnie, opychając się niemiłosiernie, wiedząc, że to nie jest najlepsze rozwiązanie. Ale każdy powód jest dobry: zły dzień, tęsknota, choroba, brzydka pogoda, fajny program w TV, "ciekawy" artykuł w głupiej gazecie (w takich momentach chyba nawet najdurniejszy artykuł wydaje się mega interesujący, pouczający i ważny. Nawet ten o bójce Dody z Agnieszką Szulim ;) ), zmęczenie, ciemności na dworze, ciepełko domowego ogniska, itp. Można by wymieniać w nieskończoność, prawda? A tyłek jak rósł, tak dalej rośnie.

A później taka baba chodzi i opowiada na lewo i na prawo jaka to jest gruba, jakie to ma kompleksy z tego powodu, jak jest jej źle i niedobrze na tym świecie, bo nie może kupić ciuchów na siebie, bo tu jej się coś wylewa, tu jest za ciasno, tam się marszczy, tam odstaje.

Ciekawe jest to, że każda z nas, niezależnie od wagi, rozmiaru i wymiarów, tak ma. Nie znam chyba żadnej kobiety, która by nie miała kompleksów. Zawsze jest coś do zmiany, poprawy, ucięcia, dosztukowania i odessania. I nawet najbardziej kochający na świecie facet, codziennie tysiące razy zapewniający swoją babę o swojej miłości i szczerze zachwycający się nią i jej wyglądem, nie jest w stanie przełamać tego wiecznego samo-dołowania się baby.

Leży więc taka baba całymi dniami pod kocem. Obłożona kotami. Wręcz unieruchomiona przez koty! Jeden przygniecie koc z jednej strony, drugi z drugiej a baba zaczyna się czuć jak mumia jakaś. I kiedy w końcu zdecyduje się ruszyć i wrzucić jednak coś na bloga, nie jest to takie łatwe. Koty są wszędzie! I wcale nie pomagają w pisaniu!



Cóż, przynajmniej mam zapewnioną gimnastykę szyi i ramion :)

Koty rozrabiają. Koty łobuzują. Koty rozwijają swoje zdolności uprzykrzania życia.

 Wprowadzając się do tego mieszkania, od początku założyliśmy z Panem U, że sypialnia jest nasza, kot (a teraz koty) z nami w niej nie śpi, łóżko jest nasze i tylko nasze. Powód jest bajecznie prosty: Edek się rozpycha i niesamowicie grzeje, a ja zimnolubna jestem ;)

W poprzednim mieszkaniu nie mieliśmy ramy od łóżka, leżał jedynie materac na glebie, no i nie mieliśmy drzwi do sypialni. Edek spał z nami a jego rozpychanie nie było jakieś przesadnie uciążliwe: człowiek zaliczał jedynie stoczenie się z materaca na ziemię. W tym mieszkaniu mamy już łóżko, wręcz łoże, z prawdziwego zdarzenia, więc upadki z jakichś 50 centymetrów nie należą do przyjemnych. Gdyby, oprócz Edka, spał z nami jeszcze Franek, to chyba po prostu równie dobrze moglibyśmy się z Panem U kłaść spać od razu na podłodze.

Koty więc rozwijają swoje zdolności uprzykrzania życia, na czele z próbami dostania się do sypialni w nocy. Drapanie drzwi, próby podkopania się pod drzwiami są na porządku dziennym, już się przyzwyczaiłam. Nie stanowi to dla mnie przeszkody w zaśnięciu. Jednak do swojego repertuaru dołączyły ostatnio skakanie na klamkę. No i zaczyna się zabawa w "kotka i myszkę", a raczej w "niegrzeczne kotki i wściekłą, wybudzoną ze snu Panią". Ale przynajmniej dzięki temu udoskonaliłam technikę skradania się :) Jestem w stanie bezszelestnie wyplątać się z kołdry, wyślizgnąć się z łóżka, podejść do drzwi i z groźną miną na nie czekać :) Ha! Też rozwijam swoje zdolności! :) Generalnie nauczyłam się jednej bardzo ważnej rzeczy: jeśli kota nie słychać, to znaczy, że właśnie coś broi (na przykład ukradł moją zasmarkaną chusteczkę, gumkę do włosów, bułkę, którą dosłownie na 5 sekund spuściłam z oczu lub wkładkę z mojego buta).

Są jednak takie momenty, gdy Edek dochodzi do wniosku, że on swoje zdolności już wystarczająco rozwinął, więc może poleżeć. Szkoda tylko, że Franek nie dochodzi do takiego samego wniosku... Przynajmniej raz na dzień i noc. Życie byłoby łatwiejsze wtedy... Eh, gdyby tak Franek któregoś dnia stwierdził, że będzie rozrabiać co drugi dzień i co drugą noc. Marzenie...

Nie można nic zostawić na wierzchu. A rzeczy, które do tej pory były bezpieczne i nieciekawe dla kota, stały się nagle wielką rozrywką. Na przykład wykałaczki, które zmieniały chyba swoje miejsce już z pięć razy i za każdym razem lądowały na podłodze, a ja znajdowałam je w przeróżnych miejscach w mieszkaniu. Albo pomidorki koktajlowe. To, że leżały ponadgryzane na podłodze w kuchni albo na panelach w salonie, to pikuś. To, że musiałam je sprzątać wtarte w dywany i narzutę na kanapie, to już trochę gorzej. Ale najgorsze jest to, że miało to miejsce po pierwszej w nocy, gdy wracałam z pracy zmęczona i jedyne o czym marzyłam, to wyrko, podusia i kołderka. Tymczasem czekało na mnie mieszkanie do posprzątania.

Ostatnio, w zasadzie od dwóch nocy, atrakcją nr 1 jest dostanie się do kosza na śmieci, który stoi pod zlewem. Barierą, póki co, nie do pokonania (na szczęście!) są drzwi od szafki. Tylko efekt tych zabiegów jest taki, że o piątej rano jestem budzona przez urocze "kłap, kłap, kłap, kłap, kłap, kłap", w odstępach co jakieś 5 sekund. Fajnie, prawda? :)

Moje życie upływa ostatnio również na myciu podłogi. Dlaczego? Powód jest prosty. Otóż Franek nie jest w stanie zaakceptować faktu, że Edek może nie chcieć się z nim bawić. Edek w takich momentach stara się Frankowi to dobitniej wytłumaczyć i rzuca się na jego ucho. Małe Gówienko chodzi więc wiecznie z pogryzionym, podrapanym uchem a podłoga przyozdobiona jest kroplami krwi... Tak właśnie się nasze koty bawią!

I wśród takich problemów przyszło mi teraz żyć ;) A tu wielkimi krokami zbliża się Tłusty Czwartek. Na wszystkich kulinarnych blogach zaroiło się od przeróżnych przepisów, postanowiłam nie zostawać więc w tyle.

Moja propozycja jest oczywiście dla osób, które chcą coś zrobić szybko, bez wkładania w to nie wiadomo ile czasu i wysiłku. Czyli dla leni takich, jak ja ;)





Nibypączki:

  • 2 opakowania homogenizowanego serka waniliowego (łącznie 250 gram),
  • 1,5 szklanki mąki,
  • 3 jajka,
  • 1 kopiata łyżeczka proszku do pieczenia,
  • 2 płaskie łyżki cukru,
  • dodatkowo olej do smażenia (albo jak kto woli - smalec :D) i do moczenia łyżeczki.


Wszystkie składniki (oprócz tłuszczu) wymieszać. I tutaj pewne utrudnienie: idąc na łatwiznę, i tak też jest w przepisie, z którego ja korzystałam, można to zrobić mikserem. Problem polega jednak na tym, że ciasto ma konsystencję gluta, który ma zamiar zawładnąć mikserem. Takie było moje pierwsze skojarzenie, jak tylko to zobaczyłam - ciasto zamiast ładnie się miksować, "wspina się" po mieszadłach miksera. Stąd już bardzo krótka droga do całej kuchni w masie :) I mimo wszystko, wcześniej wysprzątawszy kuchnię, wolałam się jednak łyżką chwilę namachać, żeby ciasto wymieszało mi się w ładną masę a nie ścierać jej ze ścian, sufitu, kotów i innych sprzętów.

I w zasadzie to tyle, jeśli chodzi o samo ciasto. Teraz należy przejść do procesu produkcyjnego. W garnku (ja użyłam raczej niedużego garnka, o średnicy mniej więcej 20 cm i głębokości 10 cm) należy bardzo porządnie rozgrzać (rozpuścić) tłuszcz. Ile? Hmm... ja nalałam około trzech centymetrów od dna garnuszka.

Zamoczoną w oleju łyżeczką do herbaty nabieramy porcję ciasta i strząsamy do garnka.  Dlaczego trzeba mieć łyżeczkę namoczoną w oleju? Bo, jak pisałam wyżej, masa ma konsystencję gluta, bardzo lepkiego gluta. Na raz smażyłam około 4-5 nibypączków. Więcej radzę nie robić w tym samym czasie, bo podwajają swoje rozmiary: z orzecha włoskiego do dorodnej śliwki, a może nawet mandarynki. Po usmażeniu posypać cukrem pudrem i obżerać się ile dusza zapragnie :)

Moja rada: po rozgrzaniu zmniejszyć płomień palnika do minimum i smażyć nibypączki bardzo powoli. Parę zrobiłam na zbyt dużym płomieniu. Efekt był taki, że z zewnątrz były mocno przyjarane a w środku surowe, płynne.


Można oczywiście zrobić je również bez tych dwóch łyżek cukru, jeśli ktoś woli mniej słodkie.



6 komentarzy:

  1. Są też pewne plusy takiego wyjazdu: MUSI PRZYWIEŹĆ CI PREZENTY (liczba mnoga bo jeden to za mało na tak długi wyjazd! - czy on to czyta? niech czyta i rusza na zakupy!;)).
    kolodynska.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyta, czyta :) Prezenty przywiezie :) Co więcej, czasami sama muszę studzić jego prezentowe zapędy, by nie przekroczył 23 kilo dozwolonego bagażu ;)

      Usuń
  2. uwielbiam takie pączusie, nigdy nie próbowałam rozrabiać cista mikserem i nie spróbuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi parę razy się udało, z dość dobrym skutkiem. Ale to jest zależne od konsystencji. W przypadku tego ciasta na pewno nie będę tego robiła mikserem :)

      Usuń
  3. pączki - wieloryby :D

    OdpowiedzUsuń